niedziela, 26 kwietnia 2009

Widziałem dzikie i piękne krainy:
Spotkanie w Sofii

Do Sofii dotarliśmy w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się świętować poza domem, w porannym pociągu na trasie Grecja-Bułgaria.
Siedzieliśmy w jednym przedziale z Jetsonem i nowo poznanym Japończykiem o krótkim japońskim imieniu, którego rzecz jasna nie pamiętam.
Pociąg był wybitnie pusty. Korzystając z obecności mojego laptopa, z którym podczas podróży nigdy się nie rozstaję, pokazywałem Japończykowi Polskę, widzianą okiem mojego aparatu.

Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę z niezwykłości tego spotkania trzech kultur, które miało miejsce w przedziale wyludnionego pociągu. Każdy z nas pochodził z innego świata... Gdy Jetson z uśmiechem opowiadał o indyjskich małpach, które wyrywają i kradną zakupy ludziom wracającym ze sklepu... Gdy Japończyk pokazywał mi swój przewodnik po Europie, ze zdjęciami Krakowa otoczonymi niezrozumiałymi dla mnie japońskimi znaczkami... Gdy ja opowiadałem o polskiej zimie... było to dla mnie niespotykane dotychczas doświadczenie.
Ciągle jest to dla mnie zaskakujące zjawisko - jak niezwykłe dla innych mogą być zwyczajne dla nas fakty i wydarzenia. I vice versa.

Wysiedliśmy na głównym dworcu w Sofii, gdzie powitała nas postkomunistyczna rzeczywistość. Muszę przyznać, że Bułgarzy są niezwykle życzliwym narodem. Już na początku przyczepił się do nas krępy facet w dżinsowej marynarce, oferując bilety międzynarodowe, których rzecz jasna nie potrzebowaliśmy w tym momencie wcale.
Kolejny z witających nas oficjeli miał znacznie bardziej atrakcyjną propozycję, oferował przejazd taksówką za 5€ do centrum. Zgodziliśmy się skwapliwie i pomaszerowaliśmy do taksówki, która okazała się być niebieskim, nieoznaczonym gratem przerobionym na gaz. Cóż, czasem wesoło jest wspierać czarną strefę...

W centrum miasta usianego cerkwiami odnaleźliśmy naszych znajomych i z trudem pakując się do Fiata wyruszyliśmy na poszukiwanie hostelu.

Tego samego dnia udało nam się wyjść na wieczorną kawę a nawet zgubić, co zakończyło się godzinnym przymusowym spacerem, z którego szczęśliwie wyprowadził nas GPS Krzyśka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz