piątek, 24 kwietnia 2009

Widziałem dzikie i piękne krainy:
Jetson też jedzie


Od dawna planowałem wyjazd do Salonik. W przeddzień wyjazdu wybrałem się ze znajomymi do tawerny. Była to czysta przyjemność motywowana czystą koniecznością. W trakcie wakacji zamknięta jest stołówka, co ma bezpośrednie przełożenie na rozwój wszelkiego rodzaju usług (od przewozowych po gastronomiczne).

Podczas spontanicznej dyskusji w gronie Polskowęgiersko-hinduskoportugalskim okazało się, że do Salonik nie jadę sam a z Jetsonem z Indii. Imię prawdziwie hinduskie ;-)

Wspierając rodzimy przemysł wybrałem polski autokar (a w zasadzie dwa), które jeżdżą do Grecji:
  1. Polska - [...] - Włochy - Patra - Ateny
  2. Ateny - Saloniki - Serbia -[...] - Polska
Polak potrafi, więc w promocyjnej cenie, po konsultacji z kierowcą (któremu wspomniałem, że jadę z kolegą) wybraliśmy się do portu w Patrze gdzie mieliśmy oczekiwać na autokar.

Nie był to jednak koniec kombinatorstwa osadzonego w Polskiej mentalności. W Salonikach gdzieś musiałem spać. Mój pokój w akademiku pozostawał pusty. Zmysł logistyczny, odziedziczony po naszych przodkach a rozwinięty wybitnie przez zawiły bieg Polskiej Historii nie mógł pozostawić tej kwestii samej sobie. Korzystając z kilku zbiegów okoliczności, nawiązałem kontakt z polskimi studentami z Salonik, którzy w tym samym czasie odbyli wycieczkę na Peloponez.

To jeszcze nie wszystko. Znajomi z Polski postanowili złożyć mi wizytę. W duchu polskiej mikrologistyki obliczyli, że najtaniej jechać samochodem. Ja w swoim duchu obliczyłem, że skoro jadą przez stolicę Bułgarii, nie można takiej okazji zmarnować.

Umówiliśmy się w Sofii w południe.

Prom z Ankony (Włochy) spóźnił się o ponad godzinę a wraz z nim polski coach na pokładzie. Gdy przedstawiłem Jetsona kierowcy ten ostatni, w duchu polskiej gościnności oświadczył, że chciałby zobaczyć jego wizę i generalnie wolałby go nie brać żeby nie mieć problemów. Po długich oględzinach wizy, widząc że nie zamierzam ustąpić oświadczył, że OK. Jetson powiedział Thank you a kierowca w bezczelnym uśmiechu odparł Nie thank you tylko kasa. Przetłumaczenie tego Jetsonowi na angielski nie przeszło mi przez gardło.

Na pokładzie autokaru jedna ze współpasażerek powitała Jet'a sympatycznie: A ten co tu robi? Chyba autokary pomylił?!

Teraz byłem już pewien: jestem w Polsce, w takiej małej drapieżnej autokarowej enklawie w środku Grecji...

1 komentarz:

Unknown pisze...

Tamtych już nie uratujemy, ale wstydząc się za nich możemy przynajmniej uratować siebie :]

Prześlij komentarz